wtorek, 21 lutego 2012

Kwestia ostateczna

Jacobson wygrał Bookera. I to powinno mu wystarczyć. Ale nie. Musiał też wyrwać mi 2 dni z życia, i kolejnych kilka napełnić myśleniem o swoich zdaniach. Ale po kolei.
To nie jest książka gdzie dzieje się dużo. To nie jest książka z gotowymi odpowiedziami. I to nie jest książka która cokolwiek udaje. Za to jest wszystkim innym.
Julian Treslove ma dwóch przyjaciół wdowców, ma problemy ze sobą, jest zagubiony i gubi się w "żydowskości". Jest postacią, która rozmywa się na brzegach, a często też w środku. Jest postacią, która nie robi mi nic. No, prawie nic. Każdą moją "treslovatość" od tej pory staram się eliminować.
Ale to właśnie Julian i jego samotność są głównymi bohaterami tej książki. No i Żydzi rzecz jasna. tzn. nie tak jasna, dawno już nie czytałem książki której myśl i narracja byłyby tak przepełnione mętnością, nieokreślonością, rozmyciem. Co gorsza, to naprawdę chwyta. Jacobson w jednym zdaniu potrafi rozśmieszyć, zasmucić, zezłościć: słowem - jednym zdaniem potrafi cię, czytelniku zjeść. A takich zdań ma co najmniej kilka. I nie czytasz tej książki po to by poznać lepiej Treslova, czy Finklera (obydwaj w jakiś sposób odpychają), ale po to żeby wchłaniać tą śmieszną melancholię, ten rozbawiony fatalizm, ten żydowski antysemityzm, tą grę przeciwieństw. Takie powieści czytać trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz